Dzień 7. Kura w bananowcu

Dzisiejszy dzień rozpoczął się śniadaniem o godzinie 8:00, ale hola, hola…! We wczorajszym wpisie nie padło jeszcze jedno ważne wydarzenie… Otóż, jak do tego doszło… NIE WIEM, ale razem z Emilką udało nam się popsuć naszą toaletę, a konkretnie to klapę. No nic, będziemy próbować skleić ją na kropelkę 😀

Klapa popsuta, ale papier Comfort 😀

Powróćmy do dnia dzisiejszego 😀 Podczas śniadania mogliśmy odkryć przepis na kolejną odsłonę BANANA i co najważniejsze – dzisiaj pierwszy raz wypiliśmy parzoną kawusię!

Kawusia deLuxe, bo kupiona jako ostatnia paczka kawy na stacji benzynowej

Następnym punktem programu była msza. O godzinie 9 wsiedliśmy do busika i ruszyliśmy w stronę katedry. 15 sierpnia, czyli Wniebowzięcie Matki Bożej , potocznie nazywane Matki Bożej Zielnej. O dziwo, dzisiaj zamiast bukietu kwiatów mogliśmy zobaczyć kurę i koguta zawinięte w liście bananowca i przyniesione w procesji z darami.

Oczywiście jak kura to tylko żywa

Dzisiejszej mszy przewodniczył biskup Serverus Jjumba, a w asyście miał diakona Mateusza (niektórzy nadal twierdzą, że jest to prywatny diakon wildecki).

Cała ekipa była pełna podziwu dla Matiego, który w trakcie mszy siedział cały czas wyprostowany i skupiony.

Mati bez zgarbienia wytrzymał w takiej pozycji 4h!

Z ciekawostek, po skończonej Eucharystii nastąpiły godzinne przemowy, czyli łącznie w katedrze spędziliśmy 4 godziny. Siostra Ela, siostra Stella i Filip wylądowali w pierwszych ławkach. Wybrana trójka miała super miejscówki, ale wiązało się to z jednym minusem… Podczas 3 godzinnej mszy nie mogli ani na chwilę zmrużyć oka. Na szczęście reszta grupy nadrobiła to za nich i na kazaniu, które rozpoczęło się od przedstawienia po kolei kilkudziesięciu osób, poszła na szybkie spanko.

Stópkarze nie próżnowali..

W trakcie dzisiejszej mszy mogliśmy usłyszeć tradycyjne pieśni Ugandyjskiej, ale też pieśni po łacinie. Nie obyło się bez przyśpiewek (podobnych do harcerskich), które kończyły się na wysyłaniu całusów w stronę biskupa :D. W trakcie nabożeństwa kilka małżeństw obchodziło 50, 40 i 25, rocznicę ślubu. Z tej okazji otrzymali specjalne błogosławieństwo od papieża Franciszka, które zostało im wręczone osobiście przez biskupa i naszego diakona Matiego. Mało i bym zapomniała! Było jeszcze oficjalne zaprzysiężenie nowych harcerzy, którzy składali przysięgę przed biskupem Serverusem. Ciekawym zwyczajem jest, że po przysiędze każdy nowy członek otrzymuje chustę, która zakładana jest przez księży i diakonów. Do Mateusza ustawiały się kolejki, aby Muzungu mógł im założyć chustę.

Mateusz dzielnie spogląda na rosnącą do niego kolejkę:)

Niestety biskup Serverus nie wie co to są pierogi..

Będąc już w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się, aby zakupić moskitiery na łóżka. Zakup jednej to koszt 2000 szylingów ugandyjskich, czyli jakieś 2 złote i 20 groszy. Dla porówniania za 50 tysięcy zdobyliśmy 15 mango, 10 ananasów i 3 papaje. Została jeszcze reszta.. 😛 Gdyby takie ceny i jakość produktów była w Polsce…

Seszyn z ananaskami zawsze spoko 🙂

Czekając aż siostra Stella i ojciec Deus (przełożony seminarium w Masace) zrobią zakupy, odwiedził nas gość ( a w sumie to było ich dwóch). Jeden z ojców misjonarzy akurat przejeżdżał obok naszego autobusiku. Widząc, że ksiądz Muzungu (mowa o księdzu Jarku) kiwa do niego z uśmiechem na twarzy, postanowił zatrzymać się i zagadać. Był akurat w trakcie odwiedzania chorych, więc przyszedł do nas ze SPECJALNYM Gościem – Panem Jezusem.

Warto wspomnieć, że nasz kierowca – Steve obiecał mi, że pokaże całej grupie ogromne awokado, które są większe od ręki. Steve wziął sobie nasz deal za bardzo do serca i otrzymałam od niego najpierw jedno awokado, po czym kolejne dwa i końca nie było widać. Na szczęście udało się wyjaśnić, że wiemy jak już wyglądają i nie musi nam kupować co chwilę nowych. Zwłaszcza, że takie awokado możemy upolować z drzewa, rzucając kamieniami :D. Ale co do historii z polowaniem na owocki to zacznijmy od tego, że po obiedzie udaliśmy się na wspólny różaniec po okolicy. Udało nam się pomodlić do 3 dziesiątki i wtedy zobaczyliśmy małpy! Przechadzały się jakieś 100 metrów od nas.

Było ich o wiele więcej!

Był z nami nasz kierowca, więc zaczął opowiadać jakie poszczególne owoce możemy zobaczyć na drzewach. Wtedy zobaczyliśmy ogromne pole kawy i bananowców. No i na 3 dziesiątce różańca się skończyło…. Zaraz trzeba było zrobić zdjęcia z życzeniami o smacznej kawusi, potem dostrzegliśmy przeogromną monsterę, która miała 2 metry wysokości i rozpiętość na 5 metrów! Podobno tylko takiej wielkości monstery tutaj rosną.

Za nami drzewo napoju życia – kawusi!
Monstera w naturalnym środowisku

Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że podziwiając roślinność weszliśmy do cudzego ogródka. Chyba nikt z miejscowych nie miał odwagi żeby podejść do ekipy Muzungu i powiedzieć, że to teren prywatny.

Upolowane zdobycze po rzucaniu w wierzchołki drzew

Na szczęście w tym momencie pojawił się Jeremy, który został poproszony przez ojca Deusa, aby pokazać nam nieco okolicę i być z nami jako miejscowy w trakcie pracy i naszych wyjść poza terytorium seminarium. Jeremy zaprowadził nas do kaplicy, a w trakcie drogi dokończyliśmy wspólnie różaniec w języku polsko – rukolskim ( tak został ochrzczony ludowy język w poprzednich wpisach). Co ciekawe w Polsce na dachach narzekamy na gołębie, a w Ugandzie narzekają na małpy, które wykradają owoce z drzew.

Udało nam się złapać jedną małpkę

Nastąpił czas na kolację, po niej niektórzy zaczęli pisać bloga, ale kończą dopiero dzisiaj… Na swoje usprawiedliwienie dodam, że jeszcze do 23:50 działał nam zarówno prąd jak i ciepła woda. Moja teoria jest taka, że to Emilka wykończyła ciepła wodę. Wychodząc spod prysznica ostrzegała, że woda jest wręcz gorąca. Ja wchodząc dosłownie 2 minuty później miałam już zimną, ale nie ja jedyna – nasze duchowieństwo również!

Dzisiaj zamierzam iść przed Emilką i może to coś pomoże 😀

Do usłyszenia niebawem,

Ola 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *