Dzień 13, czyli stary lew głośno śpi, a Bazungu w wodzie nie zmieniają koloru

Sunday, jumapili, воскресенье, a może po prostu niedziela? Dzień stojący w kontraście z pozostałą częścią tygodnia, gdyż siódmego dnia i Stwórca odpoczął. I my dziś nie pracowaliśmy, choć ani na chwilę nie ustawało doświadczanie misji. Zarówno w kościele, jak i… na plaży.

Tato, jeszcze tu nie jestem miesiąc, a już wszystko wyrozumiem – miasto owszem, ale w telewizji ładniej wyglądało… a, nie, chwilkę, chyba coś źle kliknęłam, albo małpka mi przeskoczyła po klawiaturze… Katongałange…

Oto na początek parę statystyk: 21 sierpnia to 233 dzień roku, XXI niedziela zwykła, imieniny obchodzi wiele osób, więc wszystkim im życzę tego, co dobre, ze szczególnym uwzględnieniem Joanny, – szczególne życzenia dla liderki wśród komentujących fanów, tj. dzisiejszej solenizantki kryjącej się pod pseudonimem JOA. Kontynuując statystykę… status chorobowy: wszyscy negatywni (czyli 100% zdrowia, łykamy malarone i dbamy o dezynfekcję rąk i innych, że nic nas nie złapało). Liczba poszkodowanych na pracach: malejąca, gdyż dziś nie pracowaliśmy, a rany się goją (czas płynie i zabija rany, tylko dajcie mu czas – dajcie czasowi czas). Status kap… kapiącej wody w moim pokoju: leci, znów – zimna, nieustannie, ale działa i w prysznicu, i w kranie, i w sedesie. Poziom znajomości języka polskiego przez s. Stellę: osiągnięto umiejętność mówienia o swoich pasjach – o tym, co lubi. (Siostra często powtarza: Bardzo lubię piwo).

Sister Stella is very crazy!

Od rana: wyspaliśmy się… Ok, już bez ściemy i będę pisać za siebie, ale naprawdę dla mnie to 45 min rano okazało się zbawienne (pomimo, że nie była to spowiedź ani wiatyk). I po ekspresowym śniadaniu pojechaliśmy do miejskiego kościoła Villa Maria, na Eucharystię, której okazało się nie być.

Po coś jednak wzięliśmy tego kapłana na doświadczenie misyjne, prawda? Gdy o ósmej czterdzieści stanęliśmy przed bramą świątyni i się zorientowaliśmy, że najprawdopodobniej (w sumie to z perspektywy wieczora już sama nie wiem, czy nasze dywagacje były zasadne) nie skończyła się homilia Mszy rozpoczętej o siódmej, wiedzieliśmy, że coś się dzieje. Gdy ksiądz Jarek i Mati zaciągnęli info (najświeższe newsy zawsze znaleźć w zakrystii – pamiętaj chemiku młody!), że była to dziś jedyna w tej miejscowości Eucharystia, gdyż w wakacje jest inny rozkład jazdy (jazda z czym?) – nasza radość z posiadanego księdza na pokładzie wzrosła again.

Koniec  końców, Eucharystia nie tylko odbyła się w pięknym kościółku, po polsku, dla naszej misyjnej wspólnoty, ale wzięło w niej udział również około dwudziestu mieszkańców Masaki, do których także nie dotarła informacja o braku Mszy o dziewiątej. Jak chcesz rozśmieszyć Boga, powiedz Mu o swoich planach, a dzięki tej początkowo nieprzyjemnej dla nas dezinformacji, część mieszkańców mogło w niedzielę uczestniczyć w Najświętszej Ofierze – polecanko w opór! I to najprawdopodobniej po raz jedyny w życiu – po polsku.

I homilia była tłumaczona na j. angielski (chapeau bas, Andrew), a po liturgii poczęstowaliśmy wszystkich broszurkami i modlitwami za wstawiennictwem Wandy Błeńskiej. A ponieważ o dziewiątej miała być Msza dla dzieci, nietrudno domyślić się, jaka wynikła mediana wieku zgromadzonych. Całkiem spontanicznie zaczęliśmy gawędzić, grać w łapki, pląsać, a nawet nauczyliśmy Ugandyjczyków „Stary niedźwiedź mocno śpi!”

Motyw spania, chodzenia na palcach, odliczania i przede wszystkim uciekania, bardzo się dzieciom spodobał, więc postanowiliśmy wytłumaczyć im sens tej szopki. Nuciliśmy zabawę w naszym wolnym tłumaczeniu po angielsku, ale by pasowało rytmicznie, zmieniliśmy fabułę na lwa: Old Lion have sleep… Śmiechu było co niemiara, pan kierowca wstał i zaczął bić brawo, a pan prezydent wręczył… znaczy: bawiliśmy się przednio. I Uganyjskie dzieci, i my – starzy już w ich oczach (w niektórzy pewnie nie tylko w ich oczach…) Bazungu, którzy jednak nie musimy być najwyraźniej tylko atrakcją, ale i normalnymi (no, może to kiedyś) towarzyszami do zabawy. Szok!

I gdy wróciliśmy z kościoła, przy kawusi kontynuowaliśmy niedzielną czillerę i utopię. Jakoś trzeba sobie rekompensować brak rosołu i schabowego, więc przynajmniej urządziliśmy spontaniczną imprezkę. Poczynając od pana Krzysia Krawczyka [requiescat in pace], za którym poszliśmy jak na bal, przez Rojkowe „i nawet kiedy będę saaaaam, nie zmienię sięęęę – to nie mój świaaat” po NAJPIĘKNIEJSZY UTWÓR TEGO DNIA I W OGÓLE POLSKIEJ POEZJI ŚPIEWANEJ Z OSTATNIEGO MILLENIUM, czyli oczywiście Kantyczkę z lotu ptaka. Wówczas nawet Andrzej przybył, w adekwatnym dla twórcy tego utworu ubraniu. Żonobijka, bo córkobijki nie miał pod ręką.

Celowo siostra Stella poprosiła w kuchni, by obiad był za piętnaście dwunasta, bo dzięki temu już koło pierwszej mogliśmy siadać do stołu. Ja naprawdę sobie nie wyobrażam, jak to będzie wrócić do punktualnej Polski. Ale kminiłam, też, czy gdybym weszła spóźniona na jakiś wykład z laptopem i książkami na głowie, to musiałabym tłumaczyć, że zegarek<<<<<<<<<czas. Jak myślicie?

Hola, hola, a może raczej: Jola, jadziem! I pojechaliśmy nad Jezioro Nabugabo. Jeśli jakimś cudem czyta to Dominik, przeserdecznie Go pozdrawiam!!!! Miało być dwadzieścia parę minut jazdy, a wyszło z półtorej godziny. Nie wiem, czy wiecie, ale w Afryce nie mierzy się długości trasy kilometrowo, a czasowo, a że powszechny jest tu brak zegarków, problem rozwiązuje się sam. Zresztą, moglibyśmy jechać dłużej, bo zabawa była przednia (jak to z tyłu autobusu bywa na wycieczkach klasowych, a że nasz radosny wehikuł jest na tyle mały, że wszyscy w pewnym sensie siedzieli z tyłu… wiecie, jak jest!)

[TUTAJ BARDZO BARDZO CHCIAŁAM ZAMIEŚCIĆ FILMIK JAK ŚPIEWAMY AKAEMOWY KLASYK, WRĘCZ NIEOFICJALNY HYMN, ALE ZMARNOWAŁAM 45MIN NA KONWERTOWANIU NA PLIKI PIKSELOZY A I TAK SIĘ NIE DA ZAMIEŚCIĆ… ŻENUJĄCE, ALE JAK COŚ, FILMIK MAM I CHĘTNIE SIĘ Z NIM PODZIELĘ. OT, CHOĆBY TU, NA DYSKU GOOGLE, KLIKNIJ HIPERŁĄCZE)

A imprezkę w busiku rozkręciły jak zwykle góralskie hiciory. Nie obyło się również bez nostalgicznych bitów z naszej podstawówki (albo liceum, cóż za różnica?) czy – choć to akurat w drodze powrotnej – dania najprawdopodobniej jedynej w życiu możliwości odsłuchania Jacka Kaczmarskiego tutejszej społeczności. Co prawda, później już Ania i Andrzej nie mieli możliwości DJ-owania, ale com odsłuchała, odsłuchałam.

Łatwo nam nie poszło namówienie siostry Stelli na możliwość kąpania, ale jak już ujrzała nas ze specjalnymi podróżniczymi wyprawkami bezpieczeństwa, tj. specjalnych butów do wody (niby chorwatki, a jednak nie w Chorwacji) to wybuchnęła śmiechem. I pomimo, że potem większość czasu przespała w busiku, by nie tracić nerwów na to, że wchodząc do wody ryzykujemy się pomoczenie, to myślę, że plażowanie to obfitowało w radość między nami wszystkimi.

like Babuszka

Kupiliśmy parę dni temu piłkę wodną, z której dziś nie omieszkaliśmy nie skorzystać – oj, trwało to dłuuuugo (podałabym tu jakieś statystyki godzinowe, ale naprawdę nie mam pojęcia, wszak szczęśliwi czasu nie liczą). I w momencie, gdy większość rzucała, skakała, biła (albo gryzła… znaczy, co? To nie moja Babcia i Tomasz, którego nazwisko przypomia pewnego chytruska). No, w każdym razie, gdy ogniem i mieczem walczyliśmy o to, by nie zostać Głupim Jasiem – Emilka, Siostra Ela, Jerom oraz Ksiądz Jarek snuli niebanalne refleksje sobie przy brzegu.

Atrakcją z kategorii WYBITNYCH byliśmy dla Ugandyjczyków, gdyż nie dość, że wielu po raz pierwszy w życiu widziało osoby o jasnej karnacji (i w infantylnie pseudodyskretny sposób próbowało uchwycić tę chwilę na swoim smartfonie…) to ciekawostką mogło być dla nich to, że Bazungu w wodzie nie zmieniają koloru. Czy coś sugeruję? Skądże! Ale trzeba jednak przyznać, że woda w Jeziorze Nabugabo była o wiele ciemniejsza w jeziorach europejskich.. Ciekawe, dlaczego…

Słońce, plaża (dzika, bo trochę dzika, ale wcale za bardzo nie odbiegała od standardów europejskich!), ugandyjska muzyczka, polskie książki i spalony popcorn… Nic nie może przecież wiecznie trwać, więc ani nie mrugnęliśmy okiem, a trzeba było wracać. Piękny to był dzień, nie zapomnę go nigdy.

A po kolacji spotkaliśmy się na standardowych nieszporach, po których podzieliliśmy się w kręgu refleksjami na temat dzisiejszej Ewangelii. I po modlitwie większość padła od razu (wszak woda wyciąga), inni toczyli rozmowy albo pisali bloga (co nie zaprzecza dwóm poprzednim opcjom), innych budziło czyjeś chrapanie, pomimo, że mają pokój z daleka od kogokolwiek… W każdy, razie o tym, co działo się później (od poniedziałkowej siódmej rano) podzieli się już z Wami Muzungu Andrzej, który będzie jutro odpowiedzialny za blog i od kilku godzin mnie nakłania do przedłużenia mojego dyżuru. To ci nicpoń! Pewnie tylko by dłubał w nosie…

Hej, zapomniałabym o jeszcze jednym! Dla aktywnych czytelników naszego bloga przygotowane są nagrody, wystarczy skomentować ten wpis w jeden, bardzo konkretny sposób. Oto wskazówka:

Ogłaszam wszem i wobec konkursik mały
Jeśli dzisiejsze przygody cię nie pokonały
Wyślę do Ciebie pocztówkę z Afryki
Jeśli przed końcem sierpnia dasz tu ślad dziki
Poprawnie odpowiedz na pytanie ukryte w tekście
Żadnym podpuchom za to nie wierzcie!

To by było na tyle – czytajcie między wierszami, śledźcie nasze poczynania na bieżąco i nie trwóżcie się, gdy wiadro Internetu znów nam spustoszeje, módlcie się za nas i komentujcie, bo czasami się zastanawiamy, czy ktoś to w ogóle czyta. Utulam – Anulka

7 thoughts on “Dzień 13, czyli stary lew głośno śpi, a Bazungu w wodzie nie zmieniają koloru

  1. K.n.Chr.
    Kochani Uczestnicy doświadczenia misyjnego jesteśmy z Wami, pamiętamy w modlitwie. Życzymy aby po powrocie statystyka z Waszego doświadczenia była w 100% w każdym z celów Waszej misji w Ugandzie. Szczęść Boże. Marian
    PS
    Dziękujemy .
    Czytamy.

  2. czytamy, czytamy i liczymy -anie, nie tylko w rzeczownikach odczasownikowych 🙂
    A zamienić niedźwiedzia na lwa i to starego, to prawdziwa sztuka translacji…,
    pamiętamy w modlitwie;

  3. Czytam i czytam od samego początku tej wyprawy. Bawcie się dobrze, uważajcie na siebie. Pozdrawiam ks. Jarka z naszej Parafii, który wspominał, że będzie można śledzić czy nadal żyjecie i jesteście w jednym kawałku 🙂 Jak widać (czy też jak można przeczytać) trzymacie się bardzo dobrze. Myślę o Was ciepło! Życzę dalszych pięknych wspomnień i przeżyć duchowych 🙂

  4. Przeryłam jak dzik chyba pół internetu, ale chyba znalazłam odpowiedź na to ukryte pytanie. (Swoją drogą trochę czasu zajęło mi rozszfrowanie xD) Bazungu to po prostu liczba mnoga od słowa Muzungu 🙂

  5. Moi drodzy, myślę że woda w Jeziorze Nabugabo była o wiele ciemniejsza niż w jeziorach europejskich, dlaczego że w strefie równikowej jest ciepło przez cały rok, woda przez to się mocno nagrzewa. W strefie równikowej jest pewnie dużo bujnej roślinność. Roślinność w wodzie może powodować ciemniejszy kolor wody.
    Pozdrowienia dla całej ekipy. Na bieżąco śledzę waszego bloga. Życzę mile spędzonego czasu, wspaniałych wspomnień, owocnej misji. Myślę o was ciepło i pamiętam w modlitwie.

    Macie jeszcze jakieś zdjęcia z zabawy z piłką wodną nad jeziorem?

Skomentuj Dominik Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *