Dzień 9. czyli szukanie dziury w całym

Ahoj!

Godzina nie jest najwcześniejsza, a ja siadam do pisania bloga.. Oczy same się zamykają, burczy mi w brzuchu, Internet się zacina. Pocieszam się tylko myślą o tym, że ktoś czeka, aby dowiedzieć się co u Nas. A ten dzień był wyjątkowo dobry 🙂

Jak co ranek udaliśmy się na Mszę do naszej miejscowej seminaryjnej kaplicy. Eucharystia o 7 rano to prawdziwe wyzwanie, a obcy język, w której się odbyła, wcale nie pomagał. Na szczęście obyło się bez drzemeczki na kazaniu. Po Mszy odbyła się jutrznia podczas, której niektórych dopadł mały kryzysik.

Na śniadanie powitały nas ciepłe omlety z ziemniakami i surówką, co smakowało trochę obiadowo, ale ze względu na krytyczny stan naszych żołądków każdy był bardzo zadowolony.

(Śniadanie przez niektórych zostało wręcz pochłonięte)

Po uzupełnieniu naszych składników odżywczych ruszyliśmy do pracy. Naszym dzisiejszym wyzwaniem było sadzenie egzotycznych roślin w postaci kapusty. Do wykopanych wcześniej dziur przez seminarzystów wkładaliśmy sadzonki, przysypywaliśmy piaskiem i utwardzaliśmy. Dokładnie: szukaliśmy dziury w całym! Z tymi małymi zielonymi maleństwami trzeba było obchodzić się bardzo delikatnie, ponieważ uszkodzenie korzonków jednoznaczne było ze zmarnowaniem sadzonki.

Drugim naszym zadaniem było nawodnienie dziur dla przyszłych sadzonek. Dlatego konewki ruszyły w obieg. Jedna, druga, siódma… do momentu, aż nie przedziurawiły nam się rury pompujące wodę. Na ratunek tej sytuacji ruszył ksiądz Jarek, Kasia i ja (na końcu dowiecie się kim jestem). Jako, że hydraulikami nie jesteśmy, nawet nie inżynierami to postanowiliśmy włożyć jedną rurkę w drugą, co trochę tamowało przepływ wody, ale chwilowo działało.. Gdy wszyscy zorientowali się, że coś jest nie tak, podszedł do nas jeden z seminarzystów i z lekkim uśmieszkiem wyciągnął rurkę ze środka i nałożył ją na zewnątrz tej drugiej. Ksiądz Jarek i ja spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczym spojrzeniem i jednogłośnie stwierdziliśmy, że zostaliśmy stworzeni do innych rzeczy 🙂

(Niektórzy mieli kalosze dla vipów)

Po skończonej pracy wszyscy byli spragnieni tylko jednego… obiadu. Ku naszemu zdziwieniu przywitał nas makaron przypominający z wyglądu spaghetti bolognese, ale smakujący jak rozmiękłe kluchy z afrykańskim sosem. Przecież nikt nie mówił, że ŻYCIE MISJONARZA BĘDZIE PROSTE. No nic, popiliśmy je napojami w kolorach neonowych i przegryźliśmy świeżymi owocami.

Po obiedzie obył się kolejny bardzo przez nas lubiany aspekt naszej codziennej rutyny, czyli sjesta!

Jest to czas, gdy każdy może zająć się tym co mu w duszy gra. Jedni rozwijają swoje umiejętności perfekcyjnych pań domu szorując skarpetki i poszukując klamerek. Inni zamieniają się w niedźwiedzie i zapadają w tak głęboki sen, że tylko dźwięk gniecionej butelki jest w stanie zadziałać na nich jak pocałunek księcia z bajki. Jeszcze inni stadnie gromadzą się w pokojach i wymieniają się memeskami i innymi równie ważnymi sprawami.

Dzisiejsza sjesta została wyjątkowo przedłużona przez łaskawe warunki pogodowe w postaci ściany deszczu. Dlatego pojawili się również tacy, którzy w jej czasie odmówili koronkę w trzech językach. Oraz tacy co dalej poszli spać. (Myślę, że to dobry moment czytelniku, abyś zatrzymał się na chwilę i zastanowił, do której grupy byś dołączył)

Czas namysłu się skończył… Swoją drogą pragnę w tym miejscu przekazać serdeczne życzenia imieninowe dla naszego kochanego Jacka Namysła. Żyj nam sto lat!

(Koniec śmieszkowania)

Dzięki kawusi i Siotrze Eli udało nam się zmotywować do wyjścia i zaczerpnięcia świeżego powietrza. Udaliśmy się na spacer po naszej okolicy zaczepiając i machając do wszystkich miejscowych dzieci. Niektóre z nich pokazywały nam, jak robić skomplikowane sztuczki gimnastyczne, które czasem kończyły się na plecach.

Jako, że w wiosce już rozniosła się wieść o nowych Muzungu (Białych) to pewnym krokiem powędrowaliśmy na boisko do siatkówki, gdzie przywitała nas miejscowa młodzież spragniona rewanżu po wczoraj odbytym meczu.

Nie była to łatwa gra, ponieważ Ugandyjczycy uderzyli w nasz najczulszy słaby punkt… słabość do małych bąbelków (dzieci). Jedna dziewczynka o imieniu Elene była tak zachwycona widząc Muzungu, że nie zważając na reguły gry wbiegała na boisko i rzucała nam się w ramiona. Mimo tych przeciwności werdykt został ogłoszony: Muzungu obronili swój poprzedni tytułu wygranych!

Na samym boisku spotkała nas jeszcze nietypowa sytuacja podczas, której jedną z zawodniczek przeciwnej drużyny zaczęły gonić koleżanki chcące uczcić jej urodziny polewając ją baniakami z wodą. Z chęcią dołączyliśmy do świętowania i pokazaliśmy, jak podrzuca się u nas jubilatów.

W drogę powrotną postanowiliśmy spróbować nowej formy atrakcji/komunikacji, czyli Boda-Boda tak zwanych motocyklowych taksówek. Na motorze jechały trzy osoby: kierowca i dwie osoby ściskające jego plecy tak silnie, aby nie spaść z motoru. Brzmi strasznie, ale jest super!

Reszta dnia odbyła się już w spokoju na terenie naszego ośrodka. Zjedliśmy kolację i zrobiliśmy wspólne podsumowanie dnia.

Na dziś to tyle!

Z Bogiem! Adioos!

Emilia – wielbicielka świeżego awokado, nawoływaczka małp, niszczycielka gąbek i sedesów oraz osoba, która z wielkim bólem usłyszy niedługo swój budzik ;D

PS Dziś wieczorem do mojego i Oli pokoju wkroczyła ekipa remontowa i dokonała małych zmian w postaci moskitiery lewitującej w powietrzu. Wielkie Bóg zapłać dla NASZEGO prywatnego Diakona Mateusza.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *