Kolejny dzień rozpoczęliśmy w bardzo radosnej atmosferze, dziękując Bogu, że tym razem Lech
Poznań się nie skompromitował w meczu z Islandczykami. A zaczęliśmy go najpiękniej jak się dało, bo śniadaniem, tzn przed nim była jeszcze wspólna jutrznia, ale samo śniadanie było piękne, trzeba przyznać😉
Plan tego dnia mieliśmy dosyć napięty bo czekało nas dzisiaj parę różnych wizyt u różnych ciekawych osób, co jest naszym pierwszym W. Wszystkie oczywiście były podporządkowane tej, dzięki której tak naprawdę tutaj się znaleźliśmy, i która nas do tego najbardziej inspiruje, a więc Wandzie Błeńskiej, która oczywiście jest tym drugim W.
Zaczęło się od wizyty u miejscowego biskupa Charlesa Wamika , który ugościł nas w swojej rezydencji. Nie ma co ukrywać, rożni się ona od innych tego typu budynków, do których raczej jesteśmy przyzwyczajeni. Jednak, żeby totalnie nas nie złapała tęsknota za Poznaniem mogliśmy zauważyć również jakieś podobieństwa. Spotkanie było głównie podporządkowane dr Wandzie i miało pomóc jeszcze bardziej rozpędzić proces Służebnicy Bożej. Oprócz spotkania oficjalnego miało miejsce też to mniej oficjalne, podczas którego biskup opowiadał nam różne anegdotki z życia diecezji, seminarium i różnych kapłanów. Z ciekawostek to usłyszeliśmy za co kiedyś wyrzucano z Seminarium (jeśli jesteś klerykiem i masz zbyt okrągłe oczy to możesz zacząć się pakować – Boże, dzięki Ci za nową formację ;D) Oprócz tego sam zaprojektował miejscową szkołę w, uwaga, uwaga – Excelu. Jaki był jego sekret? Trzeba stworzyć okienka w formie kwadratów i wtedy już jest podobno z górki. Cóż, wierzę na słowo. A przy budowie postępował zgodnie z przysłowiem – pańskie oko konia tuczy – dzięki czemu majstrowie wyrobili się całkiem prędko i wszystko nadal stoi.
Po tym całkiem długim spotkaniu wyruszyliśmy, aby kolejny dzień, a przynajmniej jego część, móc spędzić w Bulubie, którą miejscowi zapisują Buluuba. Miejsce, w którym przez ponad 40 lat żyła, pracowała, była z ludźmi i modliła się nasza patronka. Dzisiaj zrobiliśmy dokładnie to samo – tzn oczywiście oprócz pracy, w końcu mam wakacje, a dyżur już minął ;D
I znowu zaczęliśmy najlepiej jak się dało, bo obiadem! Boże, dzięki Ci za Ugandyjską gościnność. Za to miejscem, w którym spędziliśmy najwięcej czasu był tym razem szpital, w którym leczy się osoby cierpiące na trąd, ale także na inne różne choroby, ale od początku, żeby nie być jak Abradab.
Najpierw zostaliśmy oprowadzeni po tej starszej części szpitala, w którym pracowała, miała biuro i przede wszystkim przyjmowała pacjentów pani Doktor. Było to naprawdę niesamowite doświadczenie bo dłuższy czas mogliśmy spędzić w jej „królestwie” pośród jej rzeczy, pamiątek, listów, zdjęć (niektórych bardzo ciekawych) i trochę poczuć się jak ona te kilkadziesiąt lat temu. Następnie ruszyliśmy do tej właściwej części szpitala, w której część osób miała szansę zobaczyć salę operacyjną. Ja niestety nie byłem tym szczęśliwcem, więc może ktoś inny kiedyś opowie jak to tam wyglądało. A także, a nawet bym powiedział przede wszystkim, mieliśmy szanse spotkać się z pacjentami tego szpitala. Bardzo trudno mi opisać to, co tam się wydarzyło, to, co tam się działo. Z grupy osób, które teoretycznie niewiele mają ze sobą wspólnego, które raczej się totalnie nie rozumieją, żyją w innych kulturach, na zupełnie innym poziomie i zmierzającymi się z innymi sytuacjami życiowymi. Z miejsca, które raczej nie zachęcało do spędzania tam dłuższego czasu, miejsca cierpienia, smutku czy pewnie niejednokrotnie śmierci udało nam się wszystkim stworzyć piękną wspólnotę, która jak można się domyślić jest naszym dzisiejszym trzecim W. Co tam się nie działo… Wchodzenie po drzewach, wspólne zdjęcia, przyśpiewki kibolskie Lecha Poznań – w życiu mnie tyle osób naraz nie nagrywało ;D Największą frajdę sprawiła nam chyba, a mi na pewno nauka ichniejszego dialektu o nazwie zbliżonej do naszej Rukoli, której sobie pewnie nie przypomnę. Został stworzony nawet mini słowniczek Polsko – Rukolski, o który trzeba poprosić Anię bo to ona została jego powiernikiem. Jest to prawdopodobnie jedyne takie dziełko w Polsce. Tu się na pewno kiedyś pojawią zdjęcia z tego momentu, które będą wstanie oddać zdecydowanie więcej niż ja nieudolnie próbuję.
Dzień w Bulubie skończyliśmy wspólną Mszą Święta w kaplicy u sióstr, w której modliła się nasza druga W, a więc Wanda Błeńska i wróciliśmy do Jinji. Powrót po raz kolejny rozpoczęliśmy w najpiękniejszy sposób, a więc kolacją, podczas której mieliśmy kolejnego gościa, który tym razem nam złożył wizytę (drugie W). Był to proboszcz z Buluby, który przez ostanie prawie dwa tygodnie gościł i zwiedzał i pielgrzymował po Polsce. Był to niesamowity chichot losu, bo w momencie kiedy byliśmy u niego w parafii to on był w katedrze poznańskiej ;D
Nie ma co ukrywać, że był to dzień pełen atrakcji i spędzony bardzo szybko. Dlatego kończę ten wpis jak najszybciej i idę ładować akumulatory na jutro!
Andrzej
Rzeczywiście takie http://www... pokazuje wspólnotę , jaka powstała dzięki wielkiej W, która była prawdziwą Doktą.
Każdy szpital jest specyficzny, bo ludzie, chroniący zdrowie innych podchodzą do tego zazwyczaj, jak do służby.
a dzięki temu wpisowi dowiedziałam się, ile można wycisnąć z Excelu 😉
Pamiętamy o Was w modlitwie
Joa